W Polsce ponoć im bardziej niebezpośrednio [i dłużej] mówi się do kogoś, tym wyraża się większy dystans, a tym samym większy szacunek.

Sądzę, że takie okazywanie braku szacunku może być spowodowany brakiem prawdziwych autorytetów przy jednoczesnym przymuszaniu do okazywania fałszywego szacunku.

Szacunek? Nie cierpię tego słowa. Pewnie dlatego że na tym świecie trzeba szanować niewłaściwych ludzi z niewłaściwych powodów.

Melina Marchetta w ,,Alibrandi szuka siebie”.

W Japonii normą jest wyrażanie szacunku dla ludzi i przedmiotów, dla wszystkiego, z czym Japończycy się stykają na co dzień — każda rzecz ma bowiem duszę i należy to uszanować.

W języku czeskim istnieją dwie formy zwracania się do bliźnich: tykanie, czyli mówienie sobie po imieniu oraz vykanie, czyli grzecznościowe używanie liczby mnogiej, odpowiadające naszemu ,,pan”, ,,pani” — Czesi zaś uważają tę formę w języku polskim za bardzo dostojną, odpowiadającą panowaniu nad kimś.

W Szwecji zaś rozróżnianie rangi osób za pomocą tytułów nie są zgodne z dążeniami do równości społecznej. W 1967 roku szefa Głównego Urzędu Zdrowia i Opieki Społecznej, Bror Rexed, wygłosił mowę inauguracyjną, w której zalecił wszystkim swoim współpracownikom zwracanie się do siebie na wzajem per „ty”. Taki język pomaga w budowaniu nowoczesnego i demokratycznego społeczeństwa, gdzie wszyscy, [przynajmniej teoretycznie] mają być sobie równi; nieco inaczej myśli o sobie człowiek, który mówi do wychowawcy w przedszkolu „Kajsa”, a w wyższej szkole na równi dyskutuje z nauczycielem, którego nie musi tytułować „profesorem”.

Sądzę że w stronę jak największego uproszczenia strony formalnej rozmów powinniśmy kierować naszą kulturę osobistą tak, aby szacunek mógł być wyrażany poprzez treść, a nie formę.